Obserwatorzy

piątek, 29 listopada 2013

Lali lalą lala i historia pewnego serduszka :)

Wczoraj było do kitu...
Telefon z PUP zwiesił mi  nos na kwintę.
Miętciutki taki duch we mnie, że skrzydełka opadły i tyle.
Decyzja negatywna rozwaliła cały plan dnia i nawet moje dzielne ramię obok nie pomogło.
Cmoki w czoło, dobre wino- nic.
Do wieczora łaziłam jakaś taka byle jaka.
Póżniej jednak odebrałam telefon, w którym pewna Wiolka złapała mnie  za oba ramiona
i potelepała konkretnie.
Tupnęła nogą i cóż, trza się było zacząć zbierać z gruntu.
Nie było łatwo, ale jeszcze jedna dobra duszyczka rzekła mi słowa tak radosne,
że ze wzruszenia ślozy poleciały strużką po policzkach.
Dzisiaj podśpiewuję po nosem, bo wiem, że będzie dobrze :)
Kurka rurka musi być dobrze  prawda?! ;)




Dziękuję za Wasze kciuków trzymanie.
Mam nadzieję, że nie przeszkadzały zbytnio w pracy twórczej ;)
Ja zabrałam się dzisiaj ostro do roboty.
Od decyzji się odwołam i zobaczymy ;)
Tak czy tak, wiem co robić dalej.
Szyć, szyć i szyć podśpiewując cichutko lali lalą lala :)
Mam przecież szczęście ogromne, a że czasem na chwilę czarne chmury coś nad głowę nawieje...
Są ludzie, którzy skutecznie je przeganiają kiedy mnie samej siły w płucach brak, żeby tą czerń zdmuchnąć.

Potwierdzeniem na szczęście jest zdjęcie poniżej:


Taki oto ptaszek przyleciał do mnie od DERVA WOODWORKING STUDIO
Piękna robota!
Ja wypakowując to cudeńko ze skrzyneczki czułam się jakbym miała w rękach kryształ nie drewno.
Wygłaskane, wychuchane z taką precyzją i miłością do tego surowca, że wprawia w  zachwyt prawdziwy.
Wygrane candy, radość wielka i możliwość poznania nowych ludzi z niezwykłą pasją.
Polecam Wam odwiedziny na ich stronie ;)

A ja miśkuję i fartuszkuję dalej, bo do tego mnie powołano i kropka :)


Miłego weekend'u Moi Mili!

Pozdrawiam
Wasza A.

środa, 27 listopada 2013

Ważny dzień, wielkie emocje

Nerwy jak podczas obrony pracy magisterskiej...
Sporo pytań i moja paplanina.
Tak, dokładnie, w stresie gadam jak katarynka.
Takie przynajmniej sama odnoszę wrażenie.
Głowa buzuje, myśli przepychają się w niej bezczelnie i cisną na usta potokiem słów.
Skąd nerwy?
Przedwczoraj zebrałam się w sobie i złożyłam wniosek o dotację.
Tak.
Trzeba iść naprzód.
Wasza motywacja, wszystkie te ciepłe słowa...
Dziękuję za nie, dziękuję losowi za Was, bo odwagi we mnie wcześniej brakowało na tak zdecydowane kroki.
Uskrzydlacie, wspieracie, jesteście...
Teraz tylko trzymanie kciuków zostało i jeśli decyzje zapadną pozytywne
ruszam dziarsko w świat z moim COTTONI.
Dzisiaj zasiadłam przed szanowną komisją i przedstawiłam plan.
Poukładany był oczywiście idealnie, dopóki ust nie otworzyłam...
Po powrocie do domu powolutku docierało do mnie, że jeszcze to czy tamto miałam powiedzieć...
Trudno, klamka zapadła.
Trzeba czekać i liczyć na przychylność komisji.
Te szmatki to cały mój świat.
A że słowa z przemówienia Stev'a Jobs'a zapadły mi głęboko w serce
(polecam do odsłuchania: http://www.youtube.com/watch?v=lcZDWo6hiuI)
więc drogę swoją na przyszłość wytyczam w tym właśnie kierunku i zbaczać z niej już nie zamierzam  ani na chwilę.
Jak żyć, żeby być szczęśliwym?
Trzeba robić to, co robimy dobrze i co nas uszczęśliwa.
Proste, logiczne,prawdziwe...

Robię więc swoje i czekam na werdykt z nadzieją ogromną :)






Od wielu z Was dostałam cudowne rekomendacje.
Dziękuję i ściskam Was mocno.
Dzięki nim nie byłam tam sama.
Dzięki Wam wszystko może się udać.

Buziaków moc zasyłam i proszę o kciuków trzymanie razem ze mną.

Wasza A.
P.S... a jutro przedstawię Wam cudowny blog, cudownych osób, kóre z drewna robią co? Same cudeńka oczywiście :) Zapraszam z całego serca, bo i o sercu będzie tu mowa ;)




czwartek, 21 listopada 2013

Kulka śniegulka

Ja tylko na chwileczkę, bo jeszcze do maszyny zaraz siadam,a już kawałek po dziesiątej na zegarze...

Zakupiłam ja kiedyś worek cały kulek steropianowych.
Po co?
Bo fajne były i tanie były.
No i kupując więcej bardziej się opłacało.

Leżały w piwnicy trzy lata i się doczekały.
Dzisiaj powstały kulki śniegulki, które już czekają na Was w sklepiku Artillo ;)
Pachną anyżkiem, bo parę gwiazdek dodałam do ich dekoracji.

Szybka prezentacja foto i uciekam mówiąc Wam dobranoc...


Spokojnej nocy i kolorowych snów Kochani

Wasza A.

środa, 20 listopada 2013

Muzyczna rodzinka

Nie tylko więzy krwi tworzą rodzinę.
Przecież dzieci przysposabiane, mąż (z pozoru obcy człowiek), też są familią.
Przyjaciel, taki prawdziwy, bywa bliższy niż brat.
Wystarczy, że jest to człowiek, który nigdy nie zawiódł, któremu można ufać, z którym czas spędzany jest czasem bezcennym.
Takiego przyjaciela-brata ma mój I.
Obserwuję ich od jakiegoś czasu i serce rośnie jak się na nich patrzy.
Irek i Kacper- zespół jakich mało, a szkoda, bo warto brać przykład.

Rodzina im większa, tym lepiej.
Czasem rodząca się w bólach, czasem patchwork'owa...
Jaka by nie była dbać trzeba i chronić przed wszelkimi huraganami.

O mojej muzycznej rodzinie kiedyś już Wam pisałam.
Dzisiaj nieco więcej plus foto relacja z ostatniej próby.

Z chłopakami znamy się już od lat ponad dziesięciu.
Zespół ewoluował, skład się tasował, nazwa została zmieniona, 
ale ostatecznie wróciliśmy praktycznie do początku naszej działalności.
Został trzon czterosobowy, z którym zawsze pracowało się najlepiej.
Na pokładzie powitaliśmy nowego basistę, który mimo młodej krwi wpasowuje się w całość bardzo gładko ;)
Gramy. 
Śpiewamy.
Żartujemy
i jest moc.
Przegadane godziny, przejechane tysiące kilometrów.
Przeszliśmy razem sporo i mam nadzieję czeka nas więcej.
Żadne wyzwania nam nie straszne.
Impreza w Niemczech? A proszę bardzo, jedziemy i dzielimy się muzyką.
Bywa, że zmęczenie mocno daje w kość, ale każdy z nas lubi tą stronę życia, każdy za nią tęskni w okresie przestoju.







Kilogramy sprzętu, zwoje kabli, to caly nasz bagaż.
Czasem mocno się dziwię, jak chłopcy to ogarniają.
Szczerze ich za to podziwiam.
Ja ogarniam jeno swój kabel i mikrofon...

W naszym FreeOn'ie jest ten, co robi największy hałas, a na imię mu Przemysław (zwany też Szymonem)



Tomasz- klawiszowiec, gitarzysta i wokalista w jednym :)




Marek: gitarzysta i wokalista, no i nasz główny wodzirejujący w grupie :)



No i nasz najmłodszy: basista Łukasz :)
 (bronił się okrutnie przed aparatem, ale uparte ze mnie stworzenie i dopięłam swego ;)



No i ja- krtań pełna decybeli, które Bóg jeden wie skąd się  biorą.
Może dzięki temu, że tam mogę wyładować się konkretnie, taki spokojny i cichy ze mnie człowiek ;)




To właśnie cała moja muzyczna rodzinka.
Jeśli będziecie nas potrzebować
zapraszam na naszą stronę
www.free-on.pl

Dzisiaj żegnam Was już i uciekam do moich szmatek.

Tyle jeszcze do przygotowania, a czas pędzi....


Pozdrawiam


Wasza A.






czwartek, 14 listopada 2013

Bo miś jest tylko misiem...

W trakcie studiów i sporo jeszcze czasu z dyplomem magistra w kieszeni 
pracowałam jako hostessa w supermarketach.
Tak to jest, jak ma się ręce i nogi, ale plecy zbyt wąskie, żeby być zatrudnionym na etacie.
Tym bardziej, że w moim mieście dla samotnych matek pracy jakby nie było.
No ale nie o tym dzisiaj.
Stałam godzinami, przeważnie po 10 dziennie, za szaloną kwotę 3,50 na godzinę,
i obserwowałam przesuwający się przed moim nosem tłumek zakupowiczów.
Skłonność do gapienia się na ludzi i analizowania ich zachowań wykazywałam od dawna, 
a że czas zwalniał mocno w tej supermarketowej rzeczywistości, 
więc obserwacje stanowiły dla mnie swoistą rozrywkę.
Najbardziej w pamięć zapadł mi obraz misia...

No ale od początku może...

Stoję ja sobie i patrzę, a zza regałów wyłania się pani.
Nie jest to jakaś szczególna pani, chociaż jej zachowanie już za chwilę wywoła u mnie lekkie wzdryganie.
Idzie sobie wyżej wymieniona, macha przewieszoną przez ramię torebeczką i rozgląda się na prawo i lewo.
Nos zadarty nieco w górę, zapewne dla okazania  wyższości, nie reaguje zupełnie na moje
"Zapraszam do skosztowania czegoś tam... (czego to w tej chwili nieistotne, bo "przyjemność" miałam i z przeterminowanymi serkami, i ciasteczkami, których nawet pies by nie ruszył...)
Bez słowa "dziękuję", ignorując mnie totalnie, płynie dalej.
Pewnie popłynęła by w swoją stronę nie zapadając kompletnie w pamięć, gdyby nie to:
Oddaliwszy się metrów parę nagle spod tego zadartego nosa daje się słyszeć piskliwe:

"Misiu!!!!! No misiu pospiesz się!!!!!"

No i wylazł  Misiu  zza rogu.
Smętny wzrok, krok posuwisty, pozbawiony woli i godności, pchając wózek sklepowy.
Do tego właśnie misiu  nadaje się najlepiej, do pchania wózka.
Chociaż może ten wózek  tak właściwe ciągnie go za sobą, 
bo energii to w nim tyle, co w rozładowanym duracell'ku.
Ona, treserka misiów, pozbawiła go woli już dawno, bo w sumie po co mu to.
Przecież i tak jego pani wie najlepiej co mu potrzeba.
Misiu może ewentualnie wykazać się jeszcze przy kasie regulując długaśny i wypasiony rachuneczek.
Nie mam nic przeciwko słodkim zwrotom.
Można sobie "misiować" "rybkować" i "dziubdziusiować", czemu nie.
To "misiu" jednak w przestrzeni jakby nie patrzeć publicznej, wypadło jakoś nie takoś...
Może dlatego, że czułości w tym zwrocie nijak nie mogłam się doszukać...
Co gorsza treserek jest całkiem sporo w naszym społeczeństwie i przekarmianych mocno bezwolnych misiów również.
Dlaczego nie idą razem? Dlaczego w oczach misia radości zero?
Czy jego treserka pamięta jeszcze jak mu na imię, czy już może tylko to "misiu" zostało?
Nie wiem.
Wiem jednak, że ten obrazek niz wspólnego z partnerstwem i przyjaźnią w związku nie ma.
Mną ten widok wzdrygał za każdym razem.
Z moim I. zdecydowanie wolę iść pod rękę gdziekolwiek iść by nam przyszło.
Misiowi życzę tylko, żeby przy okazji najbliższych świąt  i Wigilii zebrał się na odwagę i ludzkim głosem władając określił się, czy aby opisany stan rzeczy tak do końca mu pasuje ;)

Skoro misiowo w temacie misiaki pojawią się i na zdjęciach ;)


Tocząc walkę z czasem nadrabiam zaległości.
Jednak kiedy człowiekowi wiecznie zaganianemu wypadnie tydzień z życia, to nie wiadomo za co złapać się w pierwszej kolejności...
Robię więc wszystko na raz (przy okazji spory bałagan, ale to już norma...)


Nagie ciała gdzie okiem nie rzucić, prawie jak na plaży latem ;)

Wszystkich oczekujących na misiaki jeszcze o chwilkę cierpliwości proszę...


I na koniec trochę słodyczy ;)
Małe formy mają podstawowy plus: są małe :)
a to oznacza, że mogę zabierać je nawet w podróż i spokojnie wypychać, doszywać i dodziubywać...



Tym słodkim akcentem z Cottoni Candy Shop'u żegnam Was dzisiaj
i wracam do pracy ;)

Pozdrawiam i ściskam

Wasza A.









czwartek, 7 listopada 2013

WYNIKI CANDY

Moi Mili!

Wybaczcie opóżnienie, ale ostatnie dni obfitowały u mnie w przygody napinające mięśnie do granic możliwości.
Dobry los poniósł mnie daleko od domu i problem wielki był z powrotem...
To tak w telegraficznym skrócie.
Kiedyś pewnie zdam relacje, ale trzeba mi najpierw ochłonąć...
Raz jeszcze czeka mnie długa droga, żeby naprawić, co się napsuło, więc proszę Was o pozytywne myśli, żeby tym razem ta długa droga nie przyniosła niemiłych niespodzianek.

A dla zniecierpliwionych maszyna losująca poniżej:


Karteczki okazują się być formą najbardziej praktyczną.
Pozbierane zgłoszenia z FB i bloga wylądowały w misce
a moja rozedrgana nerwowo ręka wylosowała co następuje:


Drogiej Agafii gratuluję serdecznie i proszę o kontakt mailowy :)

Wam wszystkim dziękuję bardzo za udział w zabawie
Mam nadzieję, że zostaniecie z Cottoni na dłużej i będziecie odwiedziać regularnie ;)

Uciekam teraz ogarniać cały bałagan spraw, które nagromadziły się w ciągu ostatnich dni...
 Ech życie, życie...

Wasza A.